poniedziałek, 6 stycznia 2014

Od Shanai'a: Psychopata w wilczej skórze, część II: Morderstwo

-Odejdę i bez walki- znów ten spokojny ton w moim głosie. Mój wzrok zdradzał iż wszystko to jest mi teraz obojętne.- Ale powiedz mi tylko, dlaczego tak chcesz, abym odszedł stąd na zawsze? -ona sama dostrzegła, że jej nienawiść do mnie jest dla mnie niczym i to samo tyczy się odejścia oraz groźby śmierci.
- To chcesz wiedzieć? - Temari uśmiechnęła się jadowicie i usiadła.- A więc możesz posłuchać krótkiej historyjki, zanim dojdzie do walki.
- Ha, ha- powiedziałem ponuro z leniwym wzrokiem. Nadal stałem, tak samo i nie ruszyłem nawet łapą.- "Streszczaj się"-zacząłem ją przedrzeźniać. Celowo dla efektu powiedziałem te słowa damskim głosem, co nieco podniosło ciśnienie Temari.
-Niech będzie- parsknęła i zmrużyła oczy. Słabo ukrywa emocje. - Bez żadnych wyjaśnień, szczegółów i innego zbędnego gadania.
- Zaczniesz wreszcie? - zrobiłem znudzoną minę, by jej pokazać iż nie chce mi się tu długo stać.- Nudzi mi się. Skoro mam odejść, to mi się śpieszy.
- Sabaku i Jiraya, Pustynny Wodospad- jej twarz przybrała intensywnie wredny wyraz. Dojrzała jak zaczynam się wściekać. Nie potrafiłem ukryć wtedy gniewu jaki opętał mnie na wspomnienie tych słów.- Wszystko o tobie wiem, od Jirayi. Czyli mojego byłego, martwego partnera.
-Stul pysk. - wywarczałem przez zaciśnięte zęby. Z mojego gardła dobył się głuchy warkot. Odwróciłem się, aby już stąd odejść. Jeszcze jedno jej słowo i zamknę jej pysk siłą. Spojrzałem jeszcze raz w dół. Drzewa i nic więcej. Słońce już dawno wzeszło, ale tak czas leci. Szykuję się do skoku ze skały, lecz powstrzymuję się gdy słyszę jak Temari biegnie do mnie z wyszczerzonymi zębami, by rozedrzeć mi gardło. Odwracam głowę w bok i patrzę na nią z lewej. Teraz powinienem potraktować tę walkę na poważnie. Temari jest już prawie za mną. Nie używam chwilowo kontrataku. Już wyskoczyła by przygnieść mnie do ziemi, kiedy ja szybko robię unik turlając się w przeciwnym kierunku. Przetoczyłem się pod nią i szybko stanąłem na nogi. Beta opadła na łapy, spod których uwolniła się chmura pyłów. Jej obnażone kły połyskiwały w blasku słońca. Ona - wściekła, opętana złością, agresywna. Ja - duchowo rozwścieczony, z wyglądy spokojny, tylko teraz ofiara. Spojrzeliśmy sobie prosto w oczy. Moje już zaszły krwią Jirayi. Krwistoczerwone ślepia nieco przeraziły rudą wilczycę. Początek przemiany. Będzie następował zgodnie z emocjami. Sama wściekłość powoduje tylko czerwone oczy. Widzę teraz na czerwono i wyczuję dokładnie jej zmęczenie. Bardzo dobrze. Wadera zrobiła tak zdziwioną minę, jakby lekko przerażoną, ale i zawstydzoną. Stanęła jak wryta.
-K-Kankurou? - wyjąkała patrząc się prosto za mnie. Kankurou to Alfa tej watahy. On mnie znalazł miesiąc temu prawie umierającego i pozwolił tu zostać. -Bracie, co ty tu robisz? -była widocznie przestraszona. Odwróciłem się całkowicie i nikogo tam nie było. Miałem się zaraz odwrócić, by w dalszym ciągu skupić się walką. Kankurou tam nie było. Po chwili coś mocno we mnie uderzyło. Prosto w kark i przybiło do ziemi. Uderzyłem głową o ziemię. Pod moim okiem pojawiło się duże rozcięcie, z którego zaczęła cieknąć krew. To Temari, a to był jej prosty podstęp. Przybiła mój pysk do ziemi i chwilę obserwowała jak tracę krew. Warknąłem cicho. Ona już cieszyła się triumfem.
- Mam ochotę Cię zabić...- tu na chwilę przerwała. Ten żądny krwi ton mówił mi, że nie jestem przegrany. Zresztą mam prostą okazję, by ją powalić.- ...ale co potem z ciałem?
Z dołu spojrzałem na nią, skąd jej łapa zdawała się mierzyć metry. Znów obnażyła zęby, by poderżnąć mi gardło. Działałem szybko. Z całej siły tylnymi łapami kopnąłem ją w żołądek. Wypluła niewielką ilość żółci z odrobiną krwi tuż obok mojej głowy. Cofnęła się lekko pod wpływem uderzenia. Podniosłem się szybko zrzucając jej łapę na pyska. Zaczęła lekko dyszeć, po czym przypuściła kolejne próby ataku. Spróbowała rozdrapać mi brzuch, zrobiłem unik przeskakując nad Temari. Kolejna próba przytwierdzenia mnie do ziemi, także zakończyła się fiaskiem. Każda inna tak samo. Minęło pół godziny walki. Ciągle widzę na czerwono. W moich oczach Beta promienieje na jaskrawy błękit. Oznacza to, że jest prawie wykończona ciągłymi próbami ataków, które się jej nie powiodły. Temari była cała zdyszana i zmęczona. Dla mnie to była tylko zabawa. Gra w dwa ognie. Nie wiele się namęczyłem i jest praktycznie na siłach posiadając tylko jedno obrażenie. Wadera już ledwo stoi. Widzę strach w oczach jej szczeniąt. Spojrzałem teraz poważnie, wzrokiem zabójcy w jej przemęczone oczy. Była zadziwiona tym, że ciągle nie atakuję. Odległość między nami teraz wynosi jakieś osiem metrów. Ona teraz stoi na krawędzi ja w miejscu jej pobytu, kiedy tu przyszła. Wyszczerzyłem po chwili zęby w psychopatycznym uśmiechu. Wcześniej zastosowałem technikę zamęczenia drapieżcy i następnie przypuszczenia ataku.
- Od tej chwili... - wysyczałem jak typowy psychopata. Mój uśmiech był przerażająco długi, ułożony z rzędów kłów ściekających krwią. Raz udało jej się kopnąć mnie w pysk, co spowodowało krwawienie.- Ofiara staje się drapieżnikiem- w moich myślach pobrzmiewał głuchy dziecięcy śpiew. Słodka pioseneczka śpiewana przez dwumiesięczne szczenięta.- Do zobaczenia w zaświatach...- wyśpiewałem to w słyszanej przeze mnie melodii. Z jej lewego oka pociekła mała łza. Jej oczy rozwarte w strachu. nie była już w stanie przeżyć. Nadal z tym uśmiechem pobiegłem w jej kierunku. Stała i chciała uciekać, ale miała złamaną łapę, od uderzenia w kamień. To miało miejsce w czasie ataków i uników. Rzuciła się do biegu i przewróciła się natychmiastowo krzycząc z bólu po złamaniu. Znalazłem się zaraz tuż obok niej. Leżała na ziemi zalana łzami. Była słaba. Ja byłem nienormalny.
-P-proszę...- wyjąkała z przerażeniem patrząc na swoje młode. Wiedziałem, o co jej chodzi. Prosi mnie bym nie robił krzywdy jej szczeniętom. Spojrzałem na nie.
-Bój się o siebie. Tym małym nic nie zrobię. Nie mam potrzeby zabijana młodych- wysyczałem, ale mówiłem prawdę i ona o tym wiedziała.
Nacisnąłem prawą łapą złamaną kość, by zadać jej ból. Krzyknęła na tyle głośno, by zdążyli się tu pojawić.
- Dobranoc królewno- przegryzłem jej gardło. Śmierć pełna krwi była natychmiastowa.
-Z-zabiłeś ją...- wyszeptał Kankurou za mną. Stał tam oraz cała reszta watahy. Dwadzieścia siedem wilków kontra ja jeden.- Ty MORDERCO!!!- rzucił się na mnie błyskawicznie. nie zdążyłem odeprzeć ataku. Stanął mi łapą na gardle przytrzymując do ziemi. Zacząłem się dusić.- ZAMORDOWAŁEŚ moją siostrę!- wrzasnął. Kapnęła na mnie jego łza. Był zbytnio załamany by mnie zabić. Nie był mordercą.- Wynoś się stąd i nie wracaj! Jeżeli choć jeszcze raz zobaczę cię nawet na drugim końcu świata to obiecuję, że zginiesz w męczarniach!!!- głęboko przejechał mi pazurami po poprzedniej ranie powiększając ją i pogłębiając. Było to bardzo bolesne. Zaraz mnie wypuścił i poszedł opłakiwać Temari. Moje aktualne emocje nie miały teraz najmniejszego znaczenia. Dwie wilczyce zabrały szczenięta. Podniosłem się chwiejnie z ziemi. Zbyt brakowało mi oddechu. Spojrzałem na wilki z tyłu. Większość basiorów przystąpiło kilka kroków w przód warcząc na mnie. Odwróciłem się i zeskoczyłem w w dół, pod półkę. Nie było to bardzo wysoko. Dwa metry. Uciekłem wtedy najdalej stąd. Gdy uciekałem słyszałem jeszcze wycie watahy. Upamiętniali jeszcze śmierć Bety Temari. Wygłaszali przemowy i pochowali jej ciało. Beta Temari, przedwcześnie zabita przez zdrajcę. Jestem jak Jiraya.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz