wtorek, 31 grudnia 2013

Od Shanai'a: Psychopata w wilczej skórze, część I

"Od całego miesiąca jestem członkiem Watahy Dębowego Serca. Zaczynam oswajać się ze świadomością iż od teraz jestem tylko wcieleniem potwora. Przez Jirayę. Nie mam już żadnej rodziny. Może to i dobrze. Nie mam już nikogo do stracenia ani nikogo za kogo mógłbym walczyć. W tej watasze akceptuje mnie jedynie Alfa, Kankurou. Najbardziej nienawidzi mnie Beta, siostra Alfy, Temari. Ona ciągle mi nie ufa. Traktuje mnie dokładnie tak jak demona -jak Sabaku. Czy ona wie, kim jestem? A nawet jeśli... Dla mnie... To już calkowicie bez znaczenia. A to, że mi nie ufa.... Wcale mi nie przeszkadza. Kto by ufał wilkowi... W którym zamknięty jest SABAKU?!"
Siedziałem samotnie na skalnej półce, kiedy to takie myśli przelatywały mi przez głowę. Oglądając z rana wschód słońca, zastanawiałem się także jak jeszcze potoczy sie moje życie.
"Zapewne zginę szybciej niż mi się zdaje. Ale z drugiej strony... Sabaku zostanie uwolniony i pozabija moich prześladowców. Zabije wszystkich."- Takie myśli dawały mi wewnętrzny spokój. Niebo, słońce i chmury jak rozlana woda na lodzie układały się zasłaniając swoimi końcami wschodzącą gwiazdę. Przestrzeń nieba przybrała płomienną barwę. Słońce powoli zaczynało wznosić się w górę, brnąc ku widnokręgowi. Kamienną miną przyglądąłem się wszystkiemu co mogłem zobaczyć przed sobą. Skalna półka, na której przesiadywałem była położona wysoko nad lasem. Drzewa z mojego punktu widzenia wyglądały jak ogromna łąka. Nad moją głową przeleciała chamara czarnych jak smoła kruków.
Wiatr lekko przeczesywał moją sierść świszcząc między liściami krzewu rosnącego trochę dalej za mną. Słońce nieustannie wznosiło się by pojawić się nad widnokręgiem. Było bardzo ciepło. Dla mnie, za ciepło. Wziąłem głęboki oddech, uniosłem łeb ku niebu i przyjżałem się lotowi jednego samotnego ptaszka, który latał niewiele metrów nade mną. Przeleciała pełna godzina. 7:00 rano. W tej chwili moje myśli powędrowały do tego zdrajcy, Jirayi.
-Powinienem był osobiście Cię zabić. Powinieneś teraz być martwy przeze mnie. Nawet nie wiesz, jak chciałbym być tym, który pozbawił Cię życia...- wyszeptałem jakby do brata. Tak jakby mógł mnie teraz słyszeć. Z mojego prawego oka pociekła mała, cienka łezka, którą zaraz ztarłem łapą. Spojrzałem poważnym wzrokiem na łzę, która zostawiła mokry ślad na moim białym futrze. Skrzywiłem się w grymasie i z całej siły uderzyłem łapą na ziemię. Z miejsca uderzenia wzniosła się gruba pościel z brązowego pyłu i piasku.
TRZASK! Łamana gałąź zerwała mnie z myśli i złosci. Poczułem zapach trzech wilków. Dwoje szczeniąt ukrytych w krzewach, na które nie zwracałem uwagi. Ale z nimi także dorosła wilczyca. Wysoko postawiona w watasze i bardzo ważna dla Alfy.
- Temari- zwróciłem się do Bety, która natychmiastowo wyłoniła się zza skały. Jej postać przybrała pozycję do walki. Z jej pyska dobiegł głuchy, gardłowy warkot. Śnieżnobiałe zęby odsłoniły się natychmiastowo, gdy tylko uniosłem łeb wyżej zaraz po wypowiedzeniu jej imienia.
-Dla ciebie Beta Temari! -krzyknęła i głośno tupnęła o ziemię. Spod jej łapy uniosła się kępka dymu. Nie odwracałem się do niej. Wciąż patrzyłem prosto przed siebie, siedząc w tym samym miejscu co na początku dnia.
-Czemu zawdzęczam to spotkanie? -mówiłem spokojnie, ale byłem pewny, że ona nie będzie taka miła. Ja także nie zamierzam długo tak się zachowywać. Zadne z nas nie zmieniło swojego zachowania.
-Albo odejdziesz poprzez słowa lub przez śmierć!!! -krzyknęła z dużym natęrzeniem. Zamknąłem oczy, po czym pierwszy raz dziś odwróciłem się do niej by mówić do niej twarzą w twarz, by spojrzeć jej prosto w rozwścieczone oczy, jezli dojdzie do walki.
-Z tym nie będzie problemu- odparłem przez zaciśnięte zęby. Mimo jej groźby śmierci zachowywałem tajemniczy spokój. W jej złocistych oczach widać tą małą nutkę strachu oraz zaskoczenia. -A powiedz mi jeszcze tylko jedną rzecz...
-Streszczaj się- odpowiedziała nienawistnie. Lekko podniosła łeb w górę i przestała chwilowo warczeć. Podniosłem sie z miejsca i po chwili spojrzałem na ukryte w krzakach szczenięta. Czarno-zielone bliźniaki. Przyglądałem się im chwilę i nastała niezręczna cisza. Zaraz jednak jej szybkie warknięcie przeniosło mój wzrok spowrotem na nią.
-Mów! Nie mam czasu na takie zabawy!
-Odejdę i bez walki- znów ten spokojny ton w moim głosie. Mój wzrok zdradzał iż wszystko to jest mi teraz obojętne- Ale powiedz mi tylko, dlaczego tak chcesz, albym odszedl stąd na zawsze? -ona sama dostrzegła, że jej nienawiść do mnie jest dla mnie niczym i to samo tyczy się odejśca oraz groźby śmierci.

To be continued...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz